niedziela, 25 sierpnia 2013

Wojna hummusowa

           



Przy okazji poprzedniego przepisu wspomniałem o hummusie, który doskonale się z chlebkiem naan komponuje. Muszę przyznać, że kilkakrotnie już hummusu próbowałem, zarówno w krajach arabskich, jak i w Europie, ale jakoś nigdy mi nie zasmakował. Dopiero kupiony na Targu Rzeczy Fajnych na krakowskim Kazimierzu hummus Amamamusi sprawił, że zmieniłem zdanie. Na dodatek okazuje się, że hummus można oprócz wersji podstawowej przygotowywać w dziesiątkach różnych wariacji - od truskawkowego po buraczany.





Hummus jest tradycyjnym daniem kuchni arabskiej i żydowskiej. Jest to pasta z ciecierzycy (zwanej też grochem włoskim lub - mylnie - cieciorką) z dodatkiem pasty sezamowej tahini, czosnku i soku z cytryny.Według legendy został wymyślony przez samego Saladyna, sułtana Egiptu, władcę arabskiego imperium, zwycięzcę spod Hittin, zdobywcę Jerozolimy i słynnego przeciwnika Ryszarda Lwie Serce podczas III krucjaty. Ile w tym prawdy - nie wiadomo, ale nie ulega wątpliwości, że opowieść o wojennym pochodzeniu tej potrawy dobrze się wpisuje w burzliwą historię Bliskiego Wschodu. Okazuje się bowiem, że nawet niewinna pasta z ciecierzycy może być kością niezgody między Arabami a Żydami. Między Libanem a Izraelem toczy się zajadła wojna hummusowa.  

Przynajmniej w tej wojnie Arabowie są górą. W większości konfliktów zbrojnych z Izraelem zbierali bowiem ciężkie baty, począwszy od I wojny izraelsko-arabskiej z lat 1948-1949, kiedy siły młodziutkiego państwa żydowskiego wyparły z Palestyny wojska egipskie, syryjskie, irackie, transjordańskie i libańskie i jeszcze wydarły Arabom Galileę, zachodnią część wyżyny Negew i część Jerozolimy, poprzez kryzys sueski w 1956 r., wojnę sześciodniową, aż po wojnę libańską z pierwszej połowy lat 80. ubiegłego wieku i wszystkie drobniejsze starcia, intifady i konflikty. Jedynie wojna Jom Kippur uznawana jest przez Żydów za klęskę, mimo że wojska egipsko-syryjsko-irackie zostały ostatecznie rozbite.

Największą klęską Arabów była wojna sześciodniowa. 5 czerwca 1967 roku wojska izraelskie zaatakowały Egipt, Syrię i Jordanię i w ciągu niecałego tygodnia, do 10 czerwca, rozbiły w proch i pył siły arabskie. W wyniku wojny Izrael zagarnął syryjskie Wzgórza Golan, jordański Zachodni Brzeg i część Jerozolimy, Egiptowi zaś wyszarpał  półwysep Synaj i miasto Gaza.



Jak te wszystkie wojny wyglądały w szczegółach każdy może sobie łatwo sprawdzić. Ja zaś proponuję zerknąć na wojnę sześciodniową z oryginalnej perspektywy - z perspektywy młodszego lejtnanta  100. szkolnego pułku pancernego gwardii Armii Czerwonej, który 5 czerwca 1967 r. przebywał bynajmniej nie na Bliskim Wschodzie, a gdzieś w okolicach Czernihowa na Ukrainie, gdzie przygotowywał się do operacji "Dniepr", czyli wielkich manewrów dla uczczenia 50-lecia władzy radzieckiej:

Po obozie krążą triumfalistyczne plotki. Padł Izrael! Wieczorem w kwaterze oficerów piechoty wygrzebano gdzieś spod ziemi małe trzeszczące radyjko i popędziliśmy tam wszyscy, żeby posłuchać wiadomości. Jak to w piechocie, ożywienie było wielkie. Wypoczęli już nieco po dniu ostrych ćwiczeń, strzelili po kilka kielichów i teraz śpiewają przy ognisku białogwardyjskie kawałki(...).
            - Cisza, chłopy! Zaczyna się!
Po wstępnych trzaskach, radio odezwało się: „Towarzysz Breżniew przyjął dziś na Kremlu... Wiadomości z frontu rolnego...”
- Popamiętacie moje słowa. Mówię wam, że coś pieprznęło. Nasi im nadoradzali...
- Morda w kubeł, wróżbita zasrany!
Ale radio nie śpieszyło się jakoś z doniesieniem o naszej wiktorii na Bliskim Wschodzie:
„...Doniosły jubileusz...”
- Mówię wam, chłopy, że to wszystko gówno prawda. 
„...Pracownicy rafinerii Tatarskiej ASRR po wielu godzinach...”
- Może i racja... 
„...Doniesienia z zagranicy...”
- CISZA!!!
„...W dniu dzisiejszym towarzysz Fidel Castro...”
Tu już wszyscy stracili cierpliwość i kubańskiego brodacza obrzucono stekiem najbardziej wyrafinowanych obelg, jakie tylko można wyszukać w wojskowym słownictwie pozaregulaminowym. Póki spiker wyjaśniał jakieś szczegóły z życia kudłatego rewolucjonisty, pod jego adresem sypały się opisy wszelkich możliwych zboczeń seksualnych, łącznie z takimi, które poczciwemu Castro nie przyszłyby nawet na myśl.
„... do wydarzeń na Bliskim Wschodzie... zacięte walki... bohaterski opór... Gaza... El Arisz... solidarność...”
Informacja krótka i niezrozumiała. Ani liczb, ani faktów. Co najważniejsze, chuj wie, gdzie leży ten El Arisz, na czyim terytorium, jak daleko od granicy.
- Ma któryś mapę?
- Może skoczymy czołgiem do wioski? W szkole musi być globus!
- No to dawaj! Walimy!
- Jak powiedzieli „solidarność” - to już koniec. Syf i mogiła.
            (...)Przywieziono globus. Niestety, całkiem nieduży. El Arisz na nim nie było, a i sam Izrael udało się zlokalizować z wielkim trudem. Przewaga Arabów była z całą pewnością niepodważalna, nawet na globusie.
A jednak i następnego dnia radio milczało o wyzwoleniu Tel Awiwu. W informacjach pojawiły się niepokojące nutki: lotnictwo izraelskie bombarduje spokojne miasta i wioski, szkoły i szpitale. To ponownie skłoniło nas do myślenia. Kiedy się strzela do mieszkańców Budapesztu czy Nowoczerkaska, radio nigdy nie nawołuje do „solidarności”, a tu nagle rozczulają się nad bezbronnymi Arabami. Co by to mogło znaczyć? Skoro stolica Izraela nie padła w pierwszym dniu, ani nawet w drugim, to oznaczało, że coś szwankuje w naszym planowaniu. Szefa Sztabu Generalnego należałoby postawić pod sąd za taką strategię.
Informacje radiowe były mgliste i pełne sprzeczności. Było jasne, że wojska arabskie nie zdobyły stolicy Izraela, i że nie wkraczają na przedmieścia. Przecież zaraz by o tym doniesiono. Ale w takim razie gdzie się podziali Arabowie? Gdyby przekroczyli granicę, powinni z miejsca znaleźć się pod murami miasta: całe to ich państwo można nakryć czapką!
            (...)Następnego dnia wieczorne wiadomości położyły kres wszelkim wątpliwościom. Spiker triumfalnie oznajmił o decydującej klęsce, jaką ponieśli izraelscy agresorzy na obszarze El Kantary i przełęczy Mitla.
Wszystko się wyjaśniło. Skoro Żydów nazwano agresorami, oznaczało to, że zdołali wyrwać Arabom sporą część terytorium i tam właśnie toczą się walki.

            Tym młodym oficerem był Wiktor Suworow, późniejszy funkcjonariusz radzieckiego wywiadu wojskowego GRU, skazany zaocznie na karę śmierci za ucieczkę do Wielkiej Brytanii. Cytat zaś pochodzi z jego pierwszej książki - "Żołnierze wolności".

Ale zabrnąłem w dygresje, a tu nie o radzieckich szpiegach chciałem pisać, a o hummusie. 

Regularnie bici i gromieni przez Izrael Arabowie rzucili Żydom wyzwanie na polu kulinarnym. 9 maja 2010 roku 300 libańskich kucharzy ustanowiło rekord Guinessa przygotowując największy na świecie talerz z hummusem. Tym samym odebrali rekord Izraelowi.



Co więcej libański hummus ważył ponad 10 ton, a więc dwukrotnie więcej niż hummus izraelski. Nie wiem czy Żydzi już podnieśli się po tej klęsce, bowiem nie śledzę sprawy zbyt uważnie, a i doniesienia z frontu tej kulinarnej wojny, jak się zapewne domyślacie, nie lądują na pierwszych stronach gazet.




Ale na tym nie koniec. Rozochoceni sukcesem Libańczycy zarzucili Izraelowi, który produkuje i eksportuje hummus, przywłaszczenie sobie tej tradycyjnej arabskiej potrawy i chcą zastrzec prawa do korzystania z jej nazwy. Izraelczycy ripostują, że równie dobrze ktoś mógłby się starać o prawa autorskie do nazwy "chleb" albo "wino". Kto ma rację w tym sporze, podobnie jak w całym konflikcie izraelsko-arabskim, ciężko orzec.

Ale póki jeszcze używanie nazwy "hummus" nie jest zakazane bierzmy się za gotowanie:

Składniki:
200g suchej ciecierzycy (albo 400g ciecierzycy z puszki)
1/2 szklanki pasty tahini (można kupić, ale można też zrobić samemu - przepis poniżej)
2 ząbki czosnku (ja daję więcej, ale ja bardzo czosnek lubię)
sok z dużej cytryny
4 łyżki oliwy z oliwek
łyżeczka soli
opcjonalnie - drobno posiekana natka pietruszki, orzeszki piniowe, oliwki, sumak lub cokolwiek co nam do głowy wpadnie
Do pasty tahini:
pół szklanki ziaren sezamu
2 łyżki oleju sezamowego (lub zwykłego)

Jeśli używacie suchej ciecierzycy należy ją najpierw namoczyć przez noc. Potem gotujemy ją na małym ogniu do miękkości, czyli jakieś 2 godziny (co bardzo, bardzo ważne - nie idziemy w tym czasie do innego pokoju, nie włączamy ulubionego serialu ani nie czytamy ciekawej książki, bo się ciecierzyca przypali i wszystko trzeba będzie zaczynać od początku, zamiast tego możemy w tym czasie zrobić pastę tahini). Jeśli mamy ciecierzycę z puszki to tylko ją opłukujemy.

Wrzucamy ciecierzycę do blendera, dodajemy tahini, sól, czosnek, sok z cytryny i oliwę. Miksujemy wszystko na gładką masę, jeśli hummus jest zbyt gęsty dodajemy oliwy lub wody. Na wierzch wylewamy dla dekoracji jedną łyżkę oliwy i posypujemy orzeszkami, pietruszką, posiekanymi oliwkami, sumakiem albo wszystkim naraz.

Aby zrobić pastę tahini prażymy ziarna sezamu na suchej patelni, aż zacznie rozchodzić się intensywny zapach a sezam się zarumieni (ale nie za długo, bo przypalony sezam jest niejadalny). Następnie czekamy aż ostygnie, miksujemy go z oliwą na gładką masę - i gotowe!

Podajemy z chlebkiem pita, naan albo z jakimkolwiek pieczywem.

Smacznego!
A przy okazji zapraszam do polubienia mojej strony na facebooku :)


Zdjęcie z czołgu z wojny sześciodniowej pochodzi ze strony israel.org.il, zaś zdjęcia największej misy z hummusem i cieszących się libańskich kucharzy z gazeta.pl.


1 komentarz: